Recenzja filmu

Dungeons & Dragons: Złodziejski honor (2023)
Jonathan Goldstein
Elżbieta Kopocińska
Chris Pine
Michelle Rodriguez

Loch i dwa smoki

Trzeba zaznaczyć, że "Dungeons & Dragons: Złodziejski honor" łapie oddech na ostatniej prostej. Kiedy wreszcie klarują się priorytety, kiedy wszystkie karty retrospekcji zostają wyczerpane, a
Loch i dwa smoki
źródło: Materiały prasowe
Żyjemy w czasach szacunku dla fandomów. Jeszcze 15 lat temu hollywoodzkie studia uważały, że "adaptacja" oznacza "normalizację", a ekscentryczne pazurki materiału źródłowego trzeba koniecznie spiłować - na pohybel fanom, byle przypodobać się masom. Dziś w kinach rządzą jednak gadające szopy i czarodzieje z multiwersum, dumnie eksponując swoje ekscentryzmy. Nic dziwnego, że marka "Dungeons & Dragons" dostała kolejną szansę. Powrotną ścieżkę do kin przetarły dla niej seriale: hiperpopularny "Stranger Things" oraz nieco bardziej niszowe (choć równie uwielbiane) "Critical Role" i "Legenda Vox Machiny". Nadszedł czas przepisać fanowski kult na masowy sukces, tym razem jednak zachowując respekt dla oryginału. Sęk w tym, że czasami można być nieco zbyt… wiernym. Nie wszystkie zalety pierwowzoru - w tym przypadku: gry RPG - są bowiem przetłumaczalne na język kina. Co broni się jako seans towarzyskiej zabawy, nie zawsze broni się jako film.

"Dungeons & Dragons: Złodziejski honor" wchodzi do kin w aurze PR-owej narracji, że oto reżyserzy Jonathan Goldstein i John Francis Daley pięknie oddają charakter RPG-owej rozgrywki (w końcu wcześniej nakręcili "Wieczór GIER" więc chyba znają się na rzeczy, hehe). Weźmy sam ton filmu: wierny wobec tzw. lore’u i nasycony żargonem (od Wrót Baldura przez Neverwinter po sowoniedźwiedzia), ale traktujący temat z przymrużeniem oka. Dla jednego fana będzie to świadectwo zdrowego dystansu, dla drugiego protekcjonalny cudzysłów na potrzeby "zwykłego" widza. Sam jestem skłonny przyznać rację tym pierwszym. W końcu zarówno "Critical Role", jak i "Vox Machina" również utrzymane są w luźnym, zabawowym nastroju. Ton to jednak tylko fasada, a "Złodziejski honor" idzie dalej w składaniu daniny wobec oryginału. Być może za daleko. Niestety, Goldstein i Daley napisali scenariusz według RPG-owego podręcznika, przegapiając drobny szczegół: przepis na blockbuster i przepis na dobrą sesję to niekoniecznie ten sam przepis.



Jak wiadomo, bohater RPG-a stoi atrybutami, statystykami oraz tzw. "backstory". No to proszę: nie mija pięć minut "Dungeons & Dragons", a grany przez Chrisa Pine’a bard-złodziejaszek Edgin wychodzi na scenę, przedstawia się i daje rozwlekły wykład ze swojej biografii. Kto, z kim, jak, kiedy, czemu - backstory jak w mordę strzelił. Fajnie, bo poznajemy motywacje bohatera, cel jego podróży oraz stawkę całej przygody. Mniej fajnie, bo Goldstein i Daley powtarzają ten chwyt raz za razem. W rezultacie akcja "Złodziejskiego honoru" co chwilę zatrzymuje się, bo ktoś musi nam opowiedzieć swoją historię, wyjaśnić skąd jest i dokąd zmierza. Jasne, rozumiem: sesja RPG polega na tym, że uczestnicy mówią do siebie, opisując, kim są i co robią. Kino to jednak medium wizualne. Fakty się tu nie tyle relacjonuje, co dramatyzuje - czyli zamienia je w akcję i działanie. Antyprzykład? Edgin chce odzyskać utraconą córkę, Kirę (Chloe Coleman). Ale zamiast POKAZAĆ nam ich relację, twórcy zaprzęgają Edgina, by nam o niej… OPOWIEDZIAŁ. I choć to wystarczy, by zdobyć naszą sympatię (w końcu mówi do nas Chris Pine), na empatię już nie wystarczy. Lubimy Edgina, ale jego problem średnio nas obchodzi. Nie bez kozery w podręcznikach scenariopisarstwa do upadłego klepie się maksymę "show, don’t tell". "Dungeons & Dragons: Złodziejski honor" to tymczasem film, który już na wysokości tytułu zagaduje temat.

Wspomnianą "wierność do bólu" czuć też w samym szkielecie fabuły - czy raczej w jego braku. "Złodziejski honor" idzie tropem towarzyskiej rozgrywki "D&D", która, choć toczy się według planu Mistrza Gry, kształtowana jest przez uczestników na gorąco i siłą rzeczy obfituje w rozmaite falstarty, dygresje czy niespodzianki. Luźna, szarpana struktura filmu próbuje odzwierciedlić spontaniczny klimat improwizowanej w ten sposób historii. Zawadiacki Edgin i jego niedobrana drużyna - dobroduszna wojowniczka Holga (Michelle Rodriguez), nieudolny czarodziej Simon (Justice Smith) i zmiennokształtna druidka (Sophia Lillis) - bujają się więc od perypetii do perypetii, od misji do misji, od planu A do planu B do "planu C, który jest w zasadzie powtórką planu A", i "planu D, który jest w zasadzie powtórką planu B". Efekt jest - w złym sensie - epizodyczny. Zamiast opowieści dostajemy luźną wiązankę sekwencji, raz lepszych (pięć pytań do wykopanego z grobu trupa), raz gorszych (ucieczka przed otyłym smokiem) i słabiutko sumujących się w większy narracyjny ciąg. Taka formuła działa podczas sesji, kiedy sednem frajdy jest interaktywność i osobisty udział w przygodzie. W kinie działa gorzej, bo wszystko zależy tu od tego, czy pasywny widz wciągnie się w każdy kolejny (i kolejny, i kolejny, i kolejny) epizod. A wciągnąć się tym trudniej, że poszczególne epizody nie pracują na siebie nawzajem, nie wynikają organicznie jeden z drugiego. Niby dzieje się tu dużo, ale historia jakby stoi w miejscu. Niby jest zabawnie, ale zarazem jakoś nudnawo. 



Oczywiście współczynnik stanu znudzenia będzie się różnić od widza do widza. Potwierdzam: publiczność na moim seansie bawiła się chyba całkiem dobrze. Przyznam też, że (mimo wszystko) dużo rzeczy się w "Dungeons & Dragons" udało. Jasne, można zarzucać Goldsteinowi i Daleyowi, że "marvelizują" "D&D" (mają zresztą na koncie scenariusz "Spider-Mana: Homecoming"). Drużyna Edgina to przecież coś na kształt zastępczej rodziny skleconej z przegrywów i wyrzutków, wypisz, wymaluj: Strażnicy Galaktyki, na dodatek z podobnie rozdanymi współczynnikami cech osobowości (Holga zupełnie jak Drax nie rozumie ironii). Widać to zwłaszcza, gdy do akcji wkracza paladyn Xenk (Rege-Jean Page), posągowy, heroiczny i zabójczo skuteczny. Normalnie to on byłby tu głównym bohaterem. Goldstein i Daley stawiają jednak na "bohaterów z sąsiedztwa" (nawet jeśli owo "sąsiedztwo" to epickie Zapomniane Krainy). Ale! Zupełnie inaczej niż w wielu produkcjach Marvel Studios - ten "sąsiedzki" humor nie ma podprowadzać ironicznego cudzysłowu. Komedia nie służy tu za wentyl dla sceptycznego widza, który nie zechce łaskawie zawiesić swojej niewiary w magię, smoki i tym podobne "głupoty". Komedia jest tu elementem charakterystyki bohaterów, płynie wprost z ich słabości i potrzeb. Może dlatego za serce filmu robi nie przystojny zawadiaka Edgin, tylko niewierzący w siebie, fajtłapowaty czarodziej Simon - nerd skrojony na miarę świata fantasy.

Trzeba też zaznaczyć, że (znów: zupełnie inaczej niż większość produkcji Marvel Studios) "Dungeons & Dragons: Złodziejski honor" łapie oddech na ostatniej prostej. Kiedy wreszcie klarują się priorytety, kiedy wszystkie karty retrospekcji zostają wyczerpane, a akcja po prostu rusza z kopyta, zaczyna się najlepsza zabawa: włam z użyciem magicznego portalu, pościg w ruchomym labiryncie, pojedynek ze złą czarownicą. Wyobraźcie sobie, że "Armia ciemności", "Narzeczona księcia", "Strażnicy Galaktyki" i "Ocean’s Eleven" to jeden film - i może wyobrazicie sobie "Złodziejski honor". (Hugh Granta w roli czarnego charakteru nie musicie sobie wyobrażać, bo już go w niej widzieliście - w "Paddingtonie 2", w "Grze fortuny" i na oscarowym czerwonym dywanie.) Fanów "D&D" nie trzeba będzie do "Złodziejskiego honoru" zachęcać ani zniechęcać: oni film i tak zobaczą, świadomi, że gorzej niż w "Lochach i smokach" z 2000 roku nie będzie. Dlatego, zupełnie jak w demokratycznych wyborach, gra toczy się tu nie o twardy elektorat, tylko o niezdecydowanych. To oni przesądzą o (kasowym czy duchowym) wzlocie bądź upadku filmu, to oni będą szukać podpowiedzi w recenzji. Powtórzę zatem: ja się sympatycznie nudziłem. Ale nie twierdzę, że wiem, jaki wynik przyniesie Wam rzut dwudziestościenną kostką.
1 10
Moja ocena:
5
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones